A jak ADHD
ADHD jest cudownym przykładem sfabrykowanej dolegliwości – wyznał nieoczekiwanie, na kilka miesięcy przed śmiercią prof. Leon Eisenberg, który podłożył podwaliny pod badania nad nadpobudliwością u dzieci. Szokujące słowa padły w rozmowie z dziennikarzem niemieckiego „Der Spiegel”. Pionier psychiatrii dziecięcej podważył w niej wiarygodność dowodów na istnienie ADHD. Wspomniał, że mogły być sfabrykowane na korzyść koncernów farmaceutycznych. Gdy wywiad został opublikowany, prof. Eisenberg już nie żył. Nie mógł potwierdzić albo obalić tych słów. A rodzice nadpobudliwych dzieci mieli prawo poczuć, że grunt usuwa im się spod nóg. Zwłaszcza że przy okazji pojawiły się publikacje na temat lawinowo rosnącej sprzedaży leków na ADHD i katastrofalnych skutków ich powszechnego stosowania. Tylko w samych Niemczech ich sprzedaż wzrosła z 34 kg w 1993 r. do 1760 kg w 2011 r. W dodatku Shane Ellison, chemik, który po kilkunastu latach pracy w branży farmaceutycznej zmienił front i zaczął nagłaśniać skandaliczne praktyki byłych pracodawców, zaczął opowiadać o stosowanym w terapii ADHD ritalinie „dziecięcy drag, uzależniającym równie silnie jak kokaina”.
Psycholodzy i terapeuci, którzy na co dzień pracują z dziećmi, wskazywali, że prof. Eisenberg wcale nie był pierwszym, który badał ADHD, i że on sam nie negował istnienia wspomnianych zaburzeń u dzieci. Zwracał jedynie uwagę na nadużywanie tej diagnozy przez nierozsądnych lekarzy i rodziców, którzy receptę na lek traktowali jak wybawienie. Po pigułkach dziecko z rozszalałego furiata zamieniało się w aniołka. Ziarno niepewności zostało jednak zasiane, dziecięcy psychiatra zza grobu sprowokował dyskusję nie tylko na temat syndromu „rozwydrzonych bachorów”, jak dzieci z ADHD są nazywane przez sceptyków, lecz także innych sztucznie wykreowanych dolegliwości.
Doktor Tomasz Witkowski to psycholog odgrywający rolę czarnej owcy środowiska. W dwóch tomach swojej głośnej książki „Zakazana psychologia” wypunktował liczne przypadki błędów i hochsztaplerstwa.– Często jest tak, że odkrywamy jakąś nową jednostkę chorobową lub zaburzenie, które dotyczy niewielkiego odsetka populacji – opowiada. – Wkrótce jednak zaczyna być ono nadużywane przez diagnostów. Z pewnością należy do nich ADHD.
W krajach rozwiniętych z roku na rok przybywa nadpobudliwych pacjentów. W USA zespół nadpobudliwości psychoruchowej zdiagnozowano u 15 proc. chłopców i 7 proc. dziewczynek. ADHD znamy już długo, ale wciąż dowiadujemy się o nowych syndromach i zespołach. Pytanie tylko, w jakich warunkach zostały one odkryte. Czy naukowcy dobrali właściwe grupy badawcze? Czy poparli to odpowiednią wiedzą? Pacjent tego nie oceni. Ale koncern farmaceutyczny chętnie przygotuje odpowiedni lek. Bo, jak mówi wspominany chemik Shane Ellison, dla odpowiedniego leku psychiatrycznego „choroby możesz wymyślać od świtu do nocy”. – Gdybym odrzucił swoje zasady etyczne, mógłbym spreparować kilka nowych syndromów, które zostałyby zaakceptowane przez psychoterapeutów i pacjentów. Zapewne szybko dałoby się dopasować do nich jakieś leki – mówi Witkowski.
Przed laty zasłynął prowokacją, którą wykonał w poświęconym psychologii czasopiśmie popularnonaukowym „Charaktery”. Wysłał tam napisany pod pseudonimem artykuł o rewolucyjnej teorii „rezonansu morficznego”, dającej możliwości masowego oddziaływania psychoterapeutycznego na odległość. Witkowski teorię wyssał z palca, ale nadał jej pozory naukowości. Redakcja tekst wydrukowała.
W rozmowie z DGP Witkowski wymyśla „dysmemorię”. – Pacjent tak zdiagnozowany jest zdrowy psychicznie, sprawny umysłowo i fizycznie, ale ma duże problemy z zapamiętywaniem. To byłoby błogosławieństwo dla dzieci, ich rodziców i nauczycieli! A gdyby jeszcze symptomy dysmemorii dawały się łagodzić jakimś farmaceutykiem, to kółko szczęśliwych użytkowników doskonale by się domknęło – ironizuje Witkowski.
Psycholog przyznaje, że podejrzliwie patrzy na każde zaburzenie, którego diagnoza daje więcej korzyści niż zmartwień pacjentom, ich rodzinie, terapeutom, wychowawcom i koncernom farmaceutycznym. – Poza ADHD wymieniłbym tu dyskalkulię, dysleksję czy dysortografię. Taka diagnoza nie stygmatyzuje pacjenta, jak choroba psychiczna czy niepełnosprawność umysłowa, ale w wielu przypadkach zwalnia od odpowiedzialności – tłumaczy.
B jak biblia psychiatrii
Można śmiać się z dysmemorii, ale w najnowszej wersji amerykańskiego podręcznika „Diagnostic and Statistical Manual of Mental Disorders” (DSM), nazywanej biblią psychiatrii, zupełnie na poważnie znalazła się jej starcza odmiana. Objawy łagodnego schorzenia neurokognitywnego to m.in. problemy z pamięcią, koncentracją i podzielnością uwagi. Laik powiedziałby, że zaburzenia te powszechnie uprzykrzają życie osobom po sześćdziesiątce, bo wywołane są wiekiem. Twórcy podręcznika tłumaczą jednak, że wprowadzenie nowej pozycji pozwoli diagnozować na wczesnym etapie osoby zagrożone demencją. Oponenci obawiają się raczej hipochondrii, do której może doprowadzić ludzi piętnowanie zwykłych objawów starości.
Kontrowersyjnych pozycji w opublikowanej w maju, piątej już edycji podręcznika diagnostycznego zaburzeń psychicznych, jest więcej. Oczywiście postęp w psychiatrii i w medycynie, dostęp do najnowszych technologii pozwalają lepiej je identyfikować. Jednak i tak lawinowo rosnąca liczba nowych zaburzeń budzi podejrzenia. Pierwsza wersja DSM z 1952 r. składała się ze 130 stron i wymieniała 106 zaburzeń, DSM IV – poprzedniczka obecnej wersji, opublikowana w 1994 roku – wymienia już 365, a więc po jednym na każdy dzień roku…
W DSM V zadebiutowały kolejne. – Rozpacz po zmarłej bliskiej osobie jest już po dwóch tygodniach trwania kwalifikowana jako choroba psychiczna. Niech to będzie ten pierwszy z brzegu, lecz jakże wyraźny przykład nonsensów zawartych w owej „biblii psychiatrycznej” – mówi Andrzej Skulski, szef polskiej sekcji IAAPA, Międzynarodowego Stowarzyszenia Przeciwko Przemocy Psychiatrycznej. Napady obżarstwa czy dziecięce fochy i wybuchy złości to już nie są reakcje związane z wiekiem, charakterem czy brakiem silnej woli, ale zaburzenia. Skulski wskazuje, że druzgocącą opinię wydał na temat DSM V dyrektor National Institute of Mental Health – Thomas Insel, współtwórca DSM III i IV. Powiedział on publicznie, że podręcznik powinien być natychmiast wycofany z obiegu.
DSM V wywołał kontrowersje, zanim go opublikowano. Profesor Lisa Cosgrove z Centrum Etyki Uniwersytetu Harvarda wykazała, że 70 proc. członków komisji tworzącej podręcznik jest uwikłanych w zależności z przemysłem farmaceutycznym. I nie chodzi o drobne prezenty czy sponsorowane sympozja na Kajmanach. Okazało się, że członkowie komisji posiadają udziały w firmach farmaceutycznych. W sumie warte są one nawet kilka milionów dolarów.